niedziela, 20 stycznia 2013

Trafić w swój moment historyczny

Warszawa, godzina 2:30 czasu polskiego

Chciałabym napisać coś mądrego i przemyślanego, ale zatrzymując się nad ranem na 168 slajdzie z gatunków dziennikarskich i stojąc w kuchni z kubkiem zimnej yerba mate w ręku, chyba nie jestem w stanie aż tak głęboko dotrzeć do swojego własnego ja.

Tak wiem, to przypomina trochę "Zaprosiliśmy Was na konferencję prasową, żeby w tym tygodniu  po raz kolejny poinformować Was, że nie mamy nic do powiedzenia.", ale trudno... nie pierwszy i nie ostatni raz...

Przypomniało mi się, jak kilka tygodni temu spałam siedziałam sobie na filozofii. W zasadzie to "spałam" było nawet trochę adekwatne, bo na początku nie pałałam wielkim entuzjazmem do tego przedmiotu. Ale nie ma to w tym przypadku większego znaczenia. Od czasu do czasu, podczas wykładów, profesor rzucał coś, co potrafiło mnie w jakiś sposób zastanowić/zaciekawić/pobudzić. I tak na przykład, w poczet takich złotek zaliczyć można pogadankę o trafianiu w swój moment historyczny. Co dzieje się, gdy kilka osób wpada na ten sam pomysł? Jedna z nich zyskuje sławę... i nie zawsze jest to ta persona, która zrobiła to jako pierwsza. Dlaczego? Bo wszystkie inne nie trafiły w swój moment historyczny.

Jak to jest z tym momentem? Od wielu dni próbuję jakoś obejść tę teorię, ale jakoś mi nie wychodzi. Może to wszystko co nas otacza i co przydarza się w naszym życiu nie zależy wcale od jakiegoś tam "momentu historycznego", ale tak naprawdę od nas samych, od tego jak postępujemy w określonych sytuacjach, w danej chwili... czyli jednak od tego, jak wpisujemy się w dany moment historyczny. Może inaczej. Dlaczego zrobienie czegoś później (przynajmniej w niektórych przypadkach) warunkuje sukces? Przecież "lepiej wcześniej niż później". Chociaż z drugiej strony "co się odwlecze to nie uciecze", "lepiej późno, niż wcale" itd. Co do tego "później", to słowa chociaż raz poprowadziły mnie w odpowiednim kierunku - "później"... przecież są jeszcze sesje poprawkowe...

I takim oto sposobem zrobiłam przykładowe "3 in 1", czyli powtórkę z filozofii, języka jako narzędzia komunikacji społecznej i gatunków dziennikarskich. Sesjo, nadchodzę!

Nie wiem dlaczego, ale jak widzę książki i rozwija się przede mną wizja sesji, to nagle mam wenę na pisanie. Nie mam pojęcia o co chodzi. Chyba jednak muszę iść do nauki, bo bez jakichkolwiek  studiów to w żaden moment życiowy nie trafię. Na razie idę spać. Dobranoc.

Wasza E.

2 komentarze:

  1. W życiu istnieją tylko decyzje.
    Teoria "momentu historycznego" zahacza o przeznaczenie, fortunę i inne trudne do uchwycenia słówka... Tego nie da się sprawdzić, pewne jest tylko jedno - Twoje decyzje tworzą przyszłość (nie tylko Twoją). Ktoś nie chciał sfinansować produkcji żarówki? Ktoś inny zrobił to później, BACH! Moment historyczny.
    Bez studiów można osiągnąć więcej niż z nimi ;)

    Btw. z kategorii "złotka z wykładów" - w jednym dniu czterech wykładowców mówiło niemożności poznania. Platona czytali czy co?

    Mam nieodparte wrażenie, że mój moment historyczny minął. Wymknął mi się z rąk kiedy już świat stał przede mną otworem i od teraz wszystko będzie powolnym upadkiem. Bolesnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację - wszystko zależy od decyzji, tylko te decyzje muszą być podejmowane w odpowiednich momentach. Jak mawiał Kiergegaard, jeśli masz do wybrania drogę wiodącą w prawo, w lewo i prosto i pójdziesz w lewo, to coś stracisz, ale też coś zyskasz. Jeśli zdecydowałabym się na studia na tym konkretnym kierunku, na którym jestem, rok później, to nie poznałabym tych wszystkich ludzi, których tam spotkałam, a przecież każdy kogo spotykam na swojej drodze ma mniejszy lub większy wpływ na mój światopogląd, na moją osobowość...

      Może razem dyskutowali w przerwach miedzy wykładami... w końcu uczeni...

      Casta, koniec świata to już był,... i to nie jeden...

      Usuń